Wioska Dorina ulokowana
była w dość wąskim wąwozie w północnej części krainy Nogary.
Było to mroźne miejsce, gdzie przez większą część roku
zalegała gruba warstwa ciężkiego śniegu. Panowały tam ogromne
mrozy i huczał lodowaty wiatr, który dla przyjezdnych był nie do
wytrzymania.
Czarnoksiężnik
również miał problem z ogrzaniem swojego ciała. Grube futro,
którym nakrył czerwoną szatę, w tych stronach wydawało się być
z delikatnego jedwabiu. Gdyby nie magia, którą co jakiś czas
używał, najpewniej już po kilku minutach byłby soplem lodu.
Coraz częściej
żałował, że posłuchał Wiedźmy z bagien. Przecież nie mógł
mieć pewności, że kobieta mówiła prawdę. Mogła się
najzwyczajniej w świecie pomylić, wysyłając go w te strony.
Istota, którą miał tu znaleźć, prawdopodobnie w ogóle nie
istniała.
Śnieg padał coraz
mocniej, a niebo nabrało odcień szarości. Jeśli się nie
pospieszy, to nie dojdzie do wioski przed zmrokiem, a wtedy nawet
jego magia może okazać się nieprzydatna. Ignorując zmęczenie i
chłód, Czarnoksiężnik przyspieszył kroku.
* * *
Caitlin naciągnęła
na okna grube zasłony. Żar, bijący z kominka, sprawiał, że w
izbie zaczęło robić się przyjemnie ciepło. Pomieszczenie było
niewielkie, więc ogrzanie go nie trwało zbyt długo. Stał w nim
duży, drewniany stół, który ojciec dziewczyny wykonał w dniu jej
narodzin, sześć krzeseł, regał z kilkoma książkami i skrzynia,
w której piętrzyły się stare szpargały należące do jej
rodziców.
Dom był zwyczajny,
niczym się nie wyróżniał, nie przyciągał wzroku. Jego
mieszkańcy nie byli ani biedni, ani bogaci. Mogli pozwolić sobie na
zakup wszystkiego, co było niezbędne do życia. Również Caitlin,
czternastoletnia dziewczyna, nie była żadną urokliwą pięknością.
Miała długie, gęste, czarne włosy, które odziedziczyła po matce
i oliwkową cerę. Jedyne, co wyróżniało ją spośród kobiet w
wiosce, były oczy. Jako jedyna osoba w Dorinie posiadała niebieskie
tęczówki zamiast brązowych. I to właśnie one stały się jej
piętnem.
– Caitlin, możesz mi
pomóc nakryć do stołu? – Usłyszała głos motki, dobiegający z
kuchni.
Ruszyła niechętnie w
stronę pomieszczenia, w którym znajdował się kredens z zastawą
kuchenną i dużym paleniskiem. Było tam jeszcze cieplej, a w
odczuciu Caitlin aż nazbyt gorąco. Jej matka – Sonya – stała
przy ogniu, mieszając energicznie zupę w kociołku. Dziewczyna
poczuła wyraźnie zapach mieszanki ziół, sprowadzanych przez
kupców z południa.
Caitlin chwyciła
talerze i sztućce dla dwóch osób, a potem zawahała się na
chwilę.
– Tata będzie? –
spytała, zaciskając dłoń na miedzianej łyżce.
– Tak, powiedział,
że wróci na obiad – odpowiedziała matka, nie spuszczając wzroku
z gęstej pary, unoszącej się z kotła.
Dziewczyna z niechęcią
wzięła jeszcze jeden talerz, a potem wróciła do głównej izby,
aby rozstawić wszystko na stole. W momencie, w którym donosiła
kubeczki, główne drzwi się otworzyły, a wraz z powiewem mrozu do
izby wszedł jej ojciec.
Mężczyzna był wysoki
i potężny. Jego włosy były również ciemne, ale cerę miał
stosunkowo jasną. W progu zdjął futro i buty, które zostawiały
mokre ślady. Obrzucił córkę gniewnym wzrokiem, a potem spojrzał
na kominek i buchający w nim ogień.
– Mówiłem ci, że
za dużo węgla dodajesz o ognia – powiedział, mierząc w nią
gniewnie palcem. – Jak tak dalej pójdzie, to zapasy skończą się
przed ociepleniem. Przecież z kuchni też leci ciepło – dodał,
widząc, jak Sonya wchodzi z kotłem zupy.
– Przepraszam –
burknęła Caitlin. – I tak dałam mniej...
– Masz mnie za
idiotę?
– Marcius, proszę –
wtrąciła się niepewnie matka. – Dziś było naprawdę chłodno –
dodała, nalewając zupę do półmisków.
Mężczyzna zmarszczył
czoło, obserwując swoją żonę.
– A co na drugie
danie? – spytał podejrzliwie.
– Jest tylko zupa,
ale na mięsie – odpowiedziała Sonya. – Nie mogłam nic dostać
u kupca.
Caitlin dostrzegła
nerwowe pulsowanie brwi na twarzy ojca. Wiedziała, że mężczyzna
za chwilę eksploduje z wściekłości. Najwyraźniej miał dziś zły
dzień, skoro już od progu coś mu się nie podobało. Pokręcił
gniewnie głową i uderzył pięścią w stół. Kilka kropel gorącej
zupy wylało się z półmiska.
Sonya zacisnęła
powieki, a Caitlin nagryzła wargę. Wiedziała, że lepiej się nie
tłumaczyć.
– Kupiłam tylko
jednego, chudego zająca – powiedziała szybko matka. – Było tam
więcej kości niż mięsa. Zrozum, musiałam ugotować zupę, bo
żadne z nas by się nie najadło.
Dziewczyna spojrzała
na trzy napełnione talerze. U matki była niemal sama woda, u siebie
dostrzegła kilka kawałków warzyw, za to ojciec miał same
rarytasy. Najwyraźniej sam też to dostrzegł i co więcej spodobał
mu się taki obrót spraw, bo mięśnie jego twarzy rozluźniły się
nieznacznie.
– Masz rację –
powiedział po chwili. – Handlarze przybędą dopiero za dwa
tygodnie, w wiosce panuje bieda, a sołtys wpuszcza obcy, nie pytając
innych o zgodę.
– Masz na myśli tego
naukowca? – spytała Sonya, lekko się rozluźniając.
– Naukowca? Kobieto,
jaka ty naiwna... żaden z niego naukowiec. To zwykły oszust, który
zapewne ma jakieś nikczemne zamiary. Jon był ostatnio u niego pod
byle pretekstem i wiesz, co się okazało? Miał tylko jedną księgę
na stole, którą szybko schował, aby tamten nie mógł nic
zobaczyć. Uważasz, że to normalne? Naukowcy mają dużo książek.
Caitlin uśmiechnęła
się pod nosem, a wraz z łyżką gorącej zupy przełknęła kąśliwą
uwagę, którą chciała uraczyć ojca.
Owszem, nowy
mieszkaniec wioski dość mocno się wyróżniał. Szczególnie że
Dorina była niemal końcem świata i tylko szaleniec chciałby tutaj
zamieszkać. Nie było tu roślin, które naukowiec mógłby badać,
zwierząt do obserwacji również. Jedyną rzeczą, której
mieszkańcy mieli pod dostatkiem, był śnieg i lód, ale raczej nie
był on zbyt interesujący.
Ów naukowiec zawsze
nosił długie futro aż do kostek i ciężki kaptur na głowie.
Caitlin nigdy nie widziała jego twarzy, nie była nawet w stanie
ocenić, ile mężczyzna miał lat. I choć mieszkał tutaj już od
dobrych dwóch tygodni, to jakoś nie mogła się zebrać w sobie,
aby go odwiedzić.
– Macie się obydwie
trzymać od niego z daleka, jasne? – zagrzmiał głos ojca.
– Och, a po co
miałybyśmy się do niego zbliżać? – odpowiedziała pytaniem na
pytanie matka, a uwadze Caitlin nie uszło, że nawet ona nie
przytaknęła ojcu.
* * *
Kolejny dzień
przyniósł jeszcze więcej śniegu. Ogromne płaty zacinały tak
mocno, że Caitlin niemal nie mogła złapać tchu. Czuła szczypanie
na zaróżowionych od mrozu policzkach, a wargi zupełnie jej
zdrętwiały. Najgorsze załamania pogody lepiej było przeczekać w
domu, a nie wychodzić.
Jednak dziewczyna
musiała korzystać z nieobecności ojca i wizyty matki na
targowisku. W innym wypadku nie udałoby jej się wymknąć z domu.
Główny plac musiała
obejść na około, gdyż właśnie tam rozstawiali się kupcy i
mogła wpaść na matkę. Nadłożyła więc prawie kilometr drogi,
aby dojść do mieszczącego się lekko na uboczu domostwa
tajemniczego naukowca.
Budynek wyglądał tak
jak inne w wiosce. Niewielki, jednopiętrowy z obłożonymi papą,
która utrzymywała ciepło, ścianami. Do głównych drzwi
prowadziły trzy kamienne stopnie, a okno, wychodzące na podwórze,
było zasłonięte grubą zasłoną.
Caitlin zbliżyła się
do szyby. Mężczyzna najwyraźniej nie był zbyt dokładny, gdyż
kotara odchylała się niedyskretnie. Dziewczyna wstrzymała oddech,
nie powinna była tego robić, ale ciekawość była silniejsza od
niej. Niemal przykleiła nos do okna, aby cokolwiek zobaczyć.
Ojciec miał rację. W
pomieszczeniu dostrzegła duży regał na książki, na którym nie
leżał żaden wolumin. Był tam też niewielki stolik, na którym
gospodarz rozstawił świeczki.
No właśnie,
gospodarz.
Ów naukowiec pojawił
się w polu jej wzroku tak niespodziewanie, że Caitlin ledwo
znalazła w sobie odwagę, aby się pochylić. Widziała go tylko
przez ułamek sekundy, a wrażenie, jakie na niej zrobił, sprawiło,
że niemal zapomniała, jak się oddycha.
Mężczyzna na pewno
był po trzydziestce. Miał długie, ciemne włosy, zarost i ostre
rysy twarzy. Natomiast w jego uchu lśnił złoty kolczyk. Jego
ubranie również różniło się od tych, które noszono w Dorinie.
Miał na sobie długą, czerwoną szatę, zakończoną złotym
obszyciami. Jednak najbardziej w oczy Caitlin rzuciła się księga,
którą trzymał w rękach. Faktycznie była ogromna i ciężka,
starannie oprawiona w skórę.
Dziewczyna walczyła ze
swoją ciekawością. Czy powinna raz jeszcze wstać i spojrzeć
przez okno, czy...?
I wtedy usłyszała,
jak drzwi się otwierają. Skrzypnięcie wydawało się być
nienaturalnie głośne. Caitlin znajdowała się tyłem do nich, ale
mogła mieć tylko złudną nadzieję, że śnieg zasypał ją tak
bardzo, że gospodarz jej nie dostrzeże. Niestety, chyba nie było
sensu liczyć na coś takiego.
– Szukasz tu czegoś?
– Usłyszała poważny, może lekko sarkastyczny głos.
Nie miała innego
wyjścia. Chwiejnie podniosła się na nogi i otrzepała gruby kożuch
ze śniegu. Odwróciła się niespiesznie i spojrzała wprost na
tajemniczego mężczyznę. Wydawał jej się niesamowicie wysoki i
górujący nad małą wioską.
Caitlin poczuła, jak
jej twarz pokrywa się szkarłatnym rumieńcem wstydu, mieszającym
się z odmrożonym już nosem.
– Ja? – spytała
idiotycznie. – To znaczy, oczywiście, że ja. W sumie chciałam
pana odwiedzić. Wioska taka mała, tutaj wszyscy się znają,
więc... – zaczęła, nie panując nad potokiem słów.
– Więc teraz wszyscy
po kolei będą składać mi wizytę? – dokończył za nią, po
czym zrobił miejsce w drzwiach. – W takim razie wejdź, nie
wiedziałem, że panują tutaj aż takie mrozy.
Caitlin zawahała się
przez chwilę. Czy to nie przed tym ostrzegał ją ojciec? Na jej
twarzy zagościł uśmiech, poczuła, że ma głęboko gdzieś, czego
oczekuje od niej Marcius, a co więcej, zakazane smakowało o wiele
lepiej.
Bez słowa wślizgnęła
się do środka, zdjęła kożuch i buty, aby nie nabrudzić i
usiadła na jednym z dwóch krzeseł. Rozejrzała się, ale nigdzie
nie zauważyła tajemniczej księgi.
– Mam na imię
Caitlin – przedstawiła się, choć nikt jej o to nie prosił. –
A pan?
– Jestem Edwin –
powiedział, siadając naprzeciwko niej.
Bliskość mężczyzny
ją oszałamiała. Czuła dziwne, może trochę niepokojące ciarki
na całym ciele. Zadrżała, choć w pomieszczeniu było naprawdę
ciepło. I dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że w kominku leży
tylko stary popiół i kurz.
– Jest pan naukowcem,
tak? – spytała, rozglądając się za jakimś innym źródłem
ciepła. Może to z kuchni?
– Naukowiec to zbyt
duże słowo – oświadczył. – Jestem po prostu badaczem.
Wyczytałem, że w tych okolicach znajduje się grota, kryjąca
wielkie skarby.
– I mówi mi to pan
tak po prostu? Nie boi się, że rozgłoszę to wszystkim w wiosce i
udamy się na poszukiwania?
Edwin zaśmiał się
krótko, po czym przeczesał dłonią włosy. Na jego palcu zalśnił
ogromny, czarny klejnot. Dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę,
że jest wart więcej niż połowa wioski. Zresztą ręce mężczyzny
same w sobie były dziwne. Delikatne i gładkie, nie pasowały do
tych, które widywała.
– Caitlin, ile masz
lat? – spytał, a ona lekko się speszyła.
– Czternaście, ale
za miesiąc będzie piętnaście – wytłumaczyła, zastanawiając
się, czy nie powinna go okłamać, szczególnie że ten wiek
najwyraźniej nie zrobił na nim wrażenia.
– Jesteś strasznie
dociekliwa i nadal masz wyobraźnię dziecka. To komplement –
dodał, widząc jej naburmuszoną minę. – Rozmawiałem o tej
sprawie z sołtysem, który doradził mi rozpoczęcie poszukiwań,
kiedy pogoda trochę się uspokoi. I wtedy też kilkoro mężczyzn
wyruszy razem ze mną.
– Czy to
niebezpieczne? – spytała półgębkiem.
– Mhm – przytaknął
Edwin. – Trzeba podróżować w górach przez kilka dni, może
zasypać nas lawina, a i tak nie mamy pewności, że się uda.
– Proszę więc
zabrać ze sobą mojego ojca – wypaliła bez zastanowienia.
Mężczyzna uniósł
wzrok i znów się uśmiechnął w ten dziwny, podobny tylko do
niego, sarkastyczny sposób.
– Widać, że bardzo
go szanujesz – rzekł, drapiąc się po brodzie. – W tej wiosce
chyba mężczyźni nie są zbyt lubiani, bo jesteś drugą osobą,
która mnie prosi, abym na wyprawę zabrał kogoś z jej rodziny.
Caitlin uniosła ze
zdziwieniem brwi. Druga? Zastanawiała się, kto jeszcze mógł
przyjść do Edwina i komu jeszcze powiedział o wyprawie? Dlaczego
tak chętnie wygłaszał coś, co miało być tajemnicą?
– A kto był
pierwszy? – spytała niepewnie.
– Kobieta, miała na
imię Sonya.
Oczy dziewczyny zrobiły
się kilkakrotnie razy większe, a gdyby miała coś w ustach, to na
pewno by się udławiła. Edwin przecież nie mógł żartować,
prawdopodobnie nie miał pojęcia, co łączy obie kobiety. Ale
bardziej od tego, co skłoniło matkę do narzekania na ojca, Caitlin
zastanawiało, po co przyszła do tajemniczego mężczyzny. Czyżby
przyciągała ją ta sama ciekawość?
– To moja mama –
powiedziała dziewczyna bez zastanowienia.
Edwin wyraźnie się
zmieszał. Twarz się napięła, zniknął uśmiech. Widać było, że
sam nie wie, co powinien powiedzieć, aby nie urazić dziewczynki i
nie mieszać się w nieswoje sprawy.
– No tak, powinienem
się zorientować – rzekł. – Jako jedyne w wiosce macie ciemne
włosy. Inne kobiety to blondynki.
– Moja babcia była z
południa – wytłumaczyła Caitlin. – Przybyła tutaj za
dziadkiem. Krótka, romantyczna historia – rzekła z przekąsem,
wzruszając ramionami.
– A tobie się tutaj
podoba? – dopytywał dalej Edwin, jakby chciał zejść z
drażliwego tematu jej ojca.
– Cóż... Nigdy nie
widziałam innego miejsca, czasem czytam książki o krainach, w
których nie pada śnieg albo żyją smoki. Tylko że tata... on
uważa, że to brednie.
– Świat jest
ogromny, Caitlin – oświadczył mężczyzna, bawiąc się
płomieniem świecy.
Dziewczyna chciała coś
powiedzieć, jednak głos ugrzązł jej w gardle. Przełknęła
głośno ślinę, czując dziwne wibracje w sercu.
– Pan pewnie widział
wiele krain – rzekła szeptem. – Poopowiada mi pan kiedyś?
Na twarzy Edwina
zagościł uśmiech. Kiwnął głową, gasząc świecę dwoma
palcami.
* * *
Długo się zabierałam
za to opowiadanie. Przyznaję, że ostatecznie postanowiłam je
założyć bo znów zaczęłam grać w Heroes III i wpadły mi do
głowy kolejne pomysły. Mam nadzieję, że rozdział się podobał i
znajdą się fani fantasy.
Pozdrawiam!